Poiret spoglądał tak czule na parnię Michonneau, był tak naiwnie niezdecydowany czy ma iść za nią czy zostać, że stołownicy, uszczęśliwieni z porażki starej panny, zaczęli się śmiać na jego widok.
— Ksi, ksi, ksi, Poiret! krzyknął malarz. Dalej, hopla, hop!
Urzędnik Muzeum zaczął komicznie śpiewać początek znanej romanzy:
W dalekie puszczając się strony
Orlando piękny i młody...
— Idźże pan, umierasz z ochoty: trahit sua quemque voluptas! rzekł Bianchon.
— Każda potwora znajdzie swego amatora, wolny przekład z Wergiliusza, rzekł korepetytor.
Panna Michonneau spojrzała na Poireta, czyniąc ruch jak gdyby chciała wesprzeć się na nim; nie umiał oprzeć się wezwaniu i podał ramię starej. Rozległy się oklaski, połączone z wybuchami śmiechu.
— Brawo, Poiret! — Nie, ten stary Poiret!... — Apollo-Poiret! — Hektor-Poiret! — Dzielny Poiret!
W tej chwili wszedł posłaniec i oddał list pani Vauquer, która, przeczytawszy, osunęła się na krzesło.
— Ależ zostaje tylko podpalić dom, piorun weń uderzył! Młody Taillefer umarł o trzeciej. Ciężko jestem ukarana, że życzyłam pomyślności tym paniom ze szkodą biednego chłopca! Pani Couture i Wiktoryna proszą o odesłanie rzeczy, przenoszą się do ojca. Taillefer pozwala córce zatrzymać przy sobie panią Couture jako damę do towarzystwa. Cztery mieszkania wolne, pięcioro pensjonarzy mniej!...
Siadła, zdawała się bliska płaczu.
— Nieszczęście weszło w mój dom! wykrzyknęła.
Turkot pojazdu, który zatrzymał się przed domem, rozległ się nagle na ulicy.
— Jeszcze jakiś pasztet! rzekła Sylwia.