W tej ostateczności siotra sprzedała podobno żydowi rodowe diamenty[1], te piękne diamenty, które musiałeś u niej widzieć: dar matki męża. Słowem, od dwóch dni tylko o tym mówią. Rozumiem, że Anastazja każe sobie robić suknię ze złotej lamy i że chce ściągnąć na siebie wszystkie spojrzenia, ukazując się w całym blasku swych diamentów. Ale ja nie chcę być gorsza od niej. Zawsze starała się mnie zmiażdżyć, nigdy nie była dobra dla mnie... Oddawałam jej tyle usług, zawsze znajdowałam pieniądze dla niej, gdy była w potrzebie... Ale zostawmy świat, dzisiaj chcę być szczęśliwa...
O pierwszej w południe Rastignac był jeszcze u pani de Nucingen, która, przedłużając pożegnanie, owo pożegnanie kochanków tak pełne przyszłych rozkoszy, rzekła z wyrazem melancholii:
— Jestem tak lękliwa, tak przesądna, nazwij wreszcie moje przeczucia jak ci się podoba, że lękam się opłacić szczęście jakąś katastrofą.
— Dzieciaku! rzekł Eugeniusz.
— A! to ja jestem dzieciak dzisiaj, rzekła śmiejąc się.
Eugeniusz wrócił do pensjonatu z tą pewnością, iż opuści go jutro; w drodze oddał się cały owym słodkim marzeniom, jakie snują wszyscy młodzi, kiedy mają jeszcze na ustach smak szczęścia.
— I cóż? rzekł Goriot, kiedy Rastignac przechodził koło jego drzwi.
— Wszystko dobrze, odparł Eugeniusz. Powiem panu jutro.
— Wszystko, nieprawdaż? krzyknął stary. Połóż się spać. Jutro zacznie się dla nas szczęśliwe życie.
Nazajutrz Goriot i Rastignac oczekiwali już tylko dobrej woli jakiegoś tragarza aby opuścić pensjonat, kiedy około południa turkot ekwipażu, który zatrzymał się wreszcie przed bramą pani Vauquer, rozległ się na ulicy. Z powozu wysiadła pani de Nucingen; spytała czy ojciec jeszcze w domu. Otrzymawszy twierdzącą odpowiedź Sylwii, wbiegła lekko. Bez wiedzy sąsiada Eugeniusz był
- ↑ Gobseck.