życia, lub starcy obojętni na wszystko co ich bezpośrednio nie tyczy, nie byliby poprzestali na dwuznacznym wrażeniu, jakie w nich budził Vautrin. On znał lub odgadywał sprawy tych co go otaczali, gdy nikt nie mógł przeniknąć jego myśli ani zajęć. Jego pozorna dobroduszność, jego stała uprzejmość i wesołość stanowiły niby zaporę, którą odgrodził się od innych; mimo to, często zdarzyło się mu odsłonić straszliwą głębię swego charakteru. Często, wybuch godny Juwenala, jak gdyby rozkoszujący się tym aby zohydzać prawa, aby smagać społeczeństwo, dowodzić jego niekonsekwencyj, budziły przypuszczenie, że ten człowiek ma urazę do świata i że na dnie jego życia znajduje się starannie zagrzebana tajemnica.
Przyciągana, może bezwiednie, siłą czterdziestolatka lub urodą studenta, panna Taillefer dzieliła ukradkowe spojrzenia, swoje tajemne myśli między nich obu; ale żaden z nich, napozór, nie myślał o niej, mimo iż przypadek mógł z dnia na dzień zmienić jej położenie i uczynić z niej posażną partię. Zresztą, nikomu tam nie przyszło do głowy sprawdzać, czy nieszczęścia przytaczane przez któregoś z współlokatorów są prawdziwe czy udane. Wszyscy żywili względem siebie wzajemną obojętność, z domieszką zrozumiałej nieufności. Każdy wiedział, że nikt nie ma sposobu ulżenia jego nieszczęściom; wzajemne zaś zwierzenia wyczerpały czarę współczucia. Podobni staremu małżeństwu, nie mieli już sobie nic do powiedzenia. Pozostały stosunki jedynie mechaniczne, tarcie nienaoliwionych kółek. Każda z tych osób zdolna była minąć obojętnie na ulicy ślepego, wysłuchać bez wzruszenia opowieści o czyjejś niedoli i patrzyć na śmierć jako na rozwiązanie problemu nędzy, która pozwalała chłodno oglądać najstraszliwsze agonie. Najszczęśliwszą z tych znękanych dusz była pani Vauquer, królująca w tym przytulisku. Dla niej jednej, mały ogródek, który cisza i chłód, susza i zimno czyniły rozległym nakształt stepu, był powabnym gaikiem. Dla niej jednej, ów żółty i ponury dom, cuchnący grynszpanem szynkowej lady, miał swoje uroki. Te celki były jej własnością. Żywiła tych galerników, skazanych na wiekuiste katusze, sprawując
Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/33
Ta strona została skorygowana.