Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

sło mu przed oczami. Ujrzał tam zbytek, w którym panna Goriot musiała być rozkochana; złocenia, kosztowne cacka, nieinteligentny zbytek dorobkiewicza, marnotrawstwo utrzymanki. Kuszący ten obraz zmiażdżyło nagle wspomnienie imponującego pałacu Beauséant. Wyobraźnia Eugeniusza, przeniesiona w wysokie sfery paryskie, tchnęła w jego serce tysiąc złych myśli, rozszerzając mu głowę i sumienie. Ujrzał świat jakim jest: prawo i moralność bezsilne wobec bogaczy; ujrzał w majątku ultima ratio mundi.
— Vautrin ma słuszność, majątek to cnota! pomyślał.
Przybywszy na ulicę Neuve-Sainte-Geneviève, wbiegł szybko do domu, wyniósł dziesięć franków woźnicy i wszedł do cuchnącej jadalni, gdzie ujrzał, niby bydlęta przy żłobie, ośmnastu stołowników. Widok tej nędzy, wygląd sali, były mu straszne. Przejście było zbyt gwałtowne, kontrast zbyt pełny, aby nie miały w nim rozwinąć nad miarę uczucia ambicji. Z jednej strony urocze obrazy najwyższej sfery, młode, żywe twarze, oprawne w cuda sztuki i zbytku, głowy pełne poezji, uczucia; z drugiej ponure obrazy ochlastane kałem, twarze w których namiętności zostawiły jedynie swoje sznurki i swój mechanizm. Nauki, które wściekłość opuszczonej kobiety wydarła pani de Beauséant, jej kuszące nadzieje wróciły mu na pamięć, a nędza dorobiła do nich komentarz. Rastignac postanowił wytyczyć dwa równoległe podkopy aby dojść do fortuny, oprzeć się na wiedzy i miłości, stać się uczonym i światowcem. Był jeszcze wielkim dzieckiem. Te dwie linie, to asymptoty, które nie spotkają się nigdy.
— Ponury coś dziś jesteś, panie margrabio, rzekł Vautrin, obrzucając go jednym z owych spojrzeń, którymi zdawał się przenikać najskrytsze tajemnice.
— Nie jestem usposobiony, aby cierpieć żarciki osób, które nazywają mnie „margrabią“, odparł. Tu, aby być naprawdę margrabią, trzeba mieć sto tysięcy funów renty; kto zaś gnije w pensjonacie pani Vauquer, nie jest szczególnym ulubieńcem losu.
Vautrin popatrzył na Rastignaka ojcowskim i pogardliwym