W r. 1825, Balzac, dwudziestopięcioletni, ubogi, zupełnie nieznany jeszcze adept literatury, eks-pisarz u adwokata, wydał bezimiennie książeczkę p. t. Kodeks przyzwoitych ludzi, cały poświęcony, w żartobliwej formie, — pokrewnej Fizjologji małżeństwa, której pomysł datuje też z owej epoki — kwestji legalnej i nielegalnej kradzieży. Balzac wchodzi wówczas w życie; rozgląda się w sobie i dokoła siebie. W sobie, czuje gwałtowną żądzę wybicia się na te wyżyny społeczne, które dają nasycenie wszystkich pragnień, apetytów i ambicyj. Osiągnie to na drodze, na którą pchał go jego genjusz; na drodze wytężonej, ascetycznej niemal pracy; ale można być pewnym, iż śmiała jego myśl przebiegała wówczas skalę wszystkich możliwości, jakie nastręczają się młodzieńczej i niecierpliwej wyobraźni biedaka rzuconego w olbrzymi Paryż. W sobie, problemy, rozpacze, trawiące młodego Rastignaca czy Lucjana de Rubempré; a dokoła siebie? Posłuchajmy jego Kodeksu:
Kupiec, który zarabia sto za sto, kradnie; liwerant, który, mając wyżywić 30.000 ludzi po 10 centymów dziennie, liczy nieobecnych, daje stęchłą mąkę, zepsuty prowiant, kradnie; inny niszczy testament; inny fałszuje rachunki opieki; jest tysiąc sposobów, które odsłonimy. Cała tajemnica, to utaić