rizy, który wypadł nagle z gabinetu gdy generalny prokurator mówił z sędzią, wrócił ze słoiczkiem koldkremu i opatrzył ręce żony, szepcąc jej do ucha:
— Leontyno, jak mogłaś przychodzić tutaj nie uprzedziwszy mnie?...
— Drogi mój, odparła mu do ucha, przebacz; tak, to szaleństwo, ale chodziło tutaj tyleż o ciebie co o mnie.
— Kochaj tego chłopca, jeśli fatalność tego żąda, ale nie okazuj tak swej namiętności całemu światu, rzekł biedny mąż.
— No, droga hrabino, rzekł pan de Granville pomówiwszy parę chwil z hrabią Oktawem, mam nadzieję, że zabierze pani pana de Rubempré do siebie na obiad dziś wieczór.
Obietnica ta uczyniła na pani de Sérizy takie wrażenie, iż zalała się łzami.
— Myślałam, że nie mam już łez, rzekła uśmiechając się.
— Pójdę poszukać woźnych aby go nam przyprowadzili; trzeba mu oszczędzić asysty żandarmów, odparł pan de Granville.
— Jest pan dobry jak Bóg! szepnęła pani de Sérizy, z akcentem który uczynił jej głos niebiańską muzyką.
— Zawsze te same, westchnął w duchu hrabia Oktaw, rozkoszne, nieodparte!...
I popadł w melancholijną zadumę, myśląc o swej żonie[1].
Wychodząc, pan de Granville natknął się na młodego de Chargeboeuf, z którym pomówił chwilę, aby mu dać wskazówki co do porozumienia się z Massolem, współpracownikiem Gazety sądowej.
Gdy ładne kobiety, ministrowie, sądownicy, spiskowali społem aby ocalić Lucjana, oto co on sam czynił w Conciergerie. Mijając furtę, poeta oświadczył w kancelarji że pan Camusot pozwolił mu pisać; zażądał tedy piór, atramentu i papieru. Na słówko które woźny pana Camusot szepnął dyrektorowi więzienia, polecono do-
- ↑ Honoryna.