Strona:PL Balzac - Ostatnie wcielenie Vautrina.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Siedziałem w sekretnej od czterech dni, nie wiedziałem że Teodor jest tak blisko opactwa... rzekł Jakób. Przybyłem tu, aby ocalić biednego mikrusa (malec), który się powiesił wczoraj o czwartej, i oto stoję wobec drugiego nieszczęścia. Nie wiedzie mi się już.
— Biedny dab! rzekł Jedwabny.
Iwaś (czart) mnie opuszcza! westchnął Jakób, wydzierając się z ramion towarzyszy i prężąc się potężnym gestem. Przychodzi chwila, w której świat jest mocniejszy od nas. Jura (sąd) daje nam w końcu rady.
Dyrektor, uwiadomiony o zemdleniu księdza, zeszedł sam na łąkę, aby go śledzić; kazał go posadzić na krześle, w słońcu, bacząc na wszystko z tą niebezpieczną przenikliwością, która się potęguje z każdym dniem w wykonywaniu podobnych funkcyj, a kryje się pod pozorami obojętności.
— Ach, Boże! rzekł Jakób, być zmieszany z tymi ludźmi, zakałą społeczeństwa, zbrodniarzami, mordercami!... Ale Bóg nie opuści swego sługi. Tak, drogi panie dyrektorze, zaznaczę swą bytność tutaj aktami miłosierdzia, których pamięć przetrwa! Nawrócę tych nieszczęśliwych, dowiedzą się że mają duszę, że czeka ich życie przyszłe, i że, jeśli wszystko stracili na ziemi, mają jeszcze przed sobą niebo, które mogą uzyskać za cenę prawdziwej skruchy.
Dwudziestu lub trzydziestu więźniów, kupiących się za trzema straszliwymi złoczyńcami których srogie spojrzenia utrzymywały ciekawych na trzy stopy odległości, słuchało tej przemowy wygłoszonej z ewangelicznem namaszczeniem.
— Tego księdza, panie Gault, rzekł straszliwy Zgniłek, o, tego tobyśmy słuchali...
— Powiedziano mi, podjął Jakób koło którego stał pan Gault, że jest w tem więzieniu człowiek skazany na śmierć.
— Czytają mu w tej chwili odrzucenie rekursu, rzekł pan Gault.