Strona:PL Balzac - Ostatnie wcielenie Vautrina.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

słusznem uwięzieniem, odparł Ołży-śmierć, wznosząc oczy ku niebu.
— Tak, rzekł młody człowiek, miano go wypuścić na wolność w chwili gdy się powiesił. Co za los!
— Jedynie niewinni biorą te rzeczy tak do serca, rzekł Jakób. A zważ pan, że kradzież popełniono na jego szkodę.
— A o ile chodziło? spytał kuty na cztery nogi Jedwabny.
— O siedmset pięćdziesiąt tysięcy, odparł łagodnie Collin.
Trzej złoczyńcy spojrzeli po sobie i wysunęli się z grupy, jaką więźniowie utworzyli koło rzekomego duchownego.
— To on przetrząsnął mikwe (piwnicę) tej bini! szepnął Jedwabny do Buhaja. Chciano nas napietrać o nasze blachy!
— To będzie zawsze dab wielkich fanadelów, odparł Zgniłek. Nasze haczyki (pieniądze) nie zrobiły zmywy (nie uciekły).
Zgniłek, który szukał komuby zaufać, serdecznie pragnął uwierzyć w uczciwość Jakóba. Otóż, jeżeli gdzie, to w więzieniu, wierzy się w to czego się pragnie.
— Założę się, że on kupi (oszuka) biniosa z jury (prezydenta trybunału), i że wymiga swoją ciotkę.
— Jeżeli to mu się uda, rzekł Buhaj, nie nazwę go całym deusem (Bogiem), ale powiem, że, jak twierdzą, ćmił lulkę z iwasiem.
— Słyszałeś go jak krzyczał: „Iwaś mnie opuszcza!“ zauważył Jedwabny.
— Och! wykrzyknął Zgniłek, gdyby tak zdołał ocalić mi makówkę (głowę), co za życie pędziłbym z tem com uskładał z juchcianki (rabunku) i z zahamowaną marchiewką (ukrytem złotem).
— Rób co siewra (co powie)! rzekł Jedwabny.
Gamrasz na ślozy (mówisz na drwiny)? bimbasz (żartujesz)?
— Aleś ty baran (naiwny)! Skażą cię ani chybi. Zatem, nie masz co strzelać jarów (bajać), tylko, jeżeli chcesz jeszcze pruć (chodzić) na ligarach (nogach), troić (jeść), kirzyć (pić) i macać (kraść), odparł Buhaj, trzeba ci się oddać jemu w arendę.