Ołżyśmierci nie zdołał przyjść dość wcześnie aby ujrzeć wielką panią, która znikła w lśniącym powozie i której głos, mimo że zmieniony, uderzył jego uszy pijacką chrypką.
— Trzysta franiów dla więźniów!... mówił naczelny dozorca, pokazując Bibi-Lupinowi sakiewkę, którą pan Gault oddał w ręce pisarza.
— Pokaż pan, rzekł Bibi-Lupin.
Naczelnik tajnej policji wziął sakiewkę, wysypał złoto na rękę, przyjrzał mu się bacznie.
— Prawdziwe złoto!... rzekł, sakiewka z herbem! A, łotr! ależ szczwany! ależ kuty! wszystkich nas stroi na dudków, i to raz po razie!... Powinnoby mu się palnąć w łeb jak psu!
— Co się stało? spytał pisarz, biorąc z powrotem sakiewkę.
— To, że ta kobieta to łajdaczka!... wykrzyknął Bibi-Lupin, tupiąc z wściekłością o kamienne płyty.
Słowa te uczyniły żywe wrażenie na obecnych, skupionych w pewnej odległości od Sansona, który wciąż stał, oparty plecami o wielki piec na środku olbrzymiej sklepionej sali, czekając rozkazu aby dopełnić tualety i ustawić rusztowanie na placu de Grève.
Znalazłszy się na łące, Jakób skierował się w stronę manusów krokiem bywalca galer.
— Co ty masz na grzbiecie? spytał Zgniłka.
— Mam swoją porcję, odparł morderca, którego Jakób pociągnął w kąt. Obecnie trzeba mi błotnego manusa (dobrego druha).
— Na co? Zgniłek, opowiedziawszy, wciąż złodziejską gwarą, hersztowi wszystkie swoje zbrodnie, opisał mu szczegółowo morderstwo i grabież małżonków Crottat.
— Z całym szacunkiem, rzekł Jakób Collin, dobrze odrobiono; ale popełniłeś jeden błąd.
— Jaki?
— Raz załatwiwszy sprawę, powinieneś był mieć rosyjski paszport, przebrać się za rosyjskiego księcia, kupić piękny powóz
Strona:PL Balzac - Ostatnie wcielenie Vautrina.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.