Strona:PL Balzac - Ostatnie wcielenie Vautrina.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mi pan przyniesie pozwolenie prefektury, rzekł pan de Granville.
— Wystawione na zlecenie Jego Ekscelencji hrabiego de Sérizy.
— Jak wyglądała ta kobieta?
— Nam się zdawało, że... przyzwoicie...
— Widział pan jej twarz?
— Miała czarny welon.
— Co mówili?
— Ależ... dewotka z książką do nabożeństwa... co mogła mówić... Poprosiła księdza o błogosławieństwo... uklękła...
— Długo rozmawiali z sobą? spytał sędzia.
— Ani pięciu minut; ale nikt z nas nic nie zrozumiał: prawdopodobnie po hiszpańsku.
— Niech nam pan powie wszystko, rzekł generalny prokurator. Powtarzam panu, najmniejszy szczegół posiada olbrzymią wagę. Niech to panu posłuży za przykład.
— Płakała, panie hrabio.
— Płakała naprawdę?
— Niemogliśmy dojrzeć, kryła twarz w chustce. Zostawiła trzysta franków dla więźniów.
— To nie ona! zawołał Camusot.
— Bibi-Lupin, dodał pan Gault, wykrzyknął: „To hultajka!“
— On się zna na tem, rzekł pan de Granville. — Wystaw pan rozkaz uwięzienia, dodał patrząc na Camusota, i żywo opieczętować mieszkanie, wszystko! Ale w jaki sposób uzyskała polecenie pana de Sérizy?... Niech mi pan przyniesie pozwolenie prefektury... spiesz pan, panie Gault. Przyślij mi pan prędko tego księdza. Póki go będziemy mieli tu, niema niebezpieczeństwa. A w ciągu dwóch godzin rozmowy, można zrobić w duszy człowieka wiele drogi.
— Zwłaszcza generalny prokurator taki jak pan, rzekł układnie Camusot.