Strona:PL Balzac - Ostatnie wcielenie Vautrina.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

dzącego w kącie. Natychmiast, ostrzeżony żywym i szybkim instynktem, który nam zdradza obecność nieprzyjaciela, Collin przyjrzał się tej osobistości; ujrzał, iż oczy są młodsze niż wiek zaznaczony kostjumem: domyślił się przebrania. Był to, w mgnieniu sekundy, odwet Jakóba nad Corentinem za spryt z jakim ów przejrzał go u Peyrade’a.
— Nie jesteśmy sami, rzekł do pana de Granville.
— Nie, odparł sucho generalny prokurator.
— I ten pan, rzekł złoczyńca, jest jednym z moich najlepszych znajomych... o ile mi się zdaje?...
Przystąpił krok i poznał Corentina, istotnego, oczywistego sprawcę klęski Lucjana. Twarz Jakóba, zazwyczaj koloru cegły, stała się, na jedno mgnienie oka, blada, niemal biała; cała krew zbiegła mu do serca, ogarnęła go paląca ochota aby skoczyć na tę niebezpieczną bestję i zdławić ją. Ale stłumił tę brutalną żądzę, powściągnął ją zapomocą owej siły która czyniła go tak strasznym. Przybrał u, przejmą minę, ów ton obleśnej grzeczności, do którego nawykł od czasu jak odgrywał rolę duchownego wyższej rangi. Skłonił się staruszkowi.
— Panie Corentin, rzekł, czy to przypadkowi zawdzięczam przyjemność tego spotkania, lub może jestem na tyle szczęśliwy aby się stać specjalnym przedmiotem pańskiej wizyty.
Zdumienie generalnego prokuratora doszło szczytu: bezwiedny podziw kazał mu się przyglądać tym ludziom stojącym oko w oko. Ruchy Jakóba i akcent jaki włożył w te słowa zwiastowały ciężki wstrząs wewnętrzny: pan de Granville ciekaw był przeniknąć jego źródło. Na to zdumiewające zdarcie maski z jego twarzy, Corentin wyprężył się jak wąż któremu nastąpiono na ogon.
— Tak, to ja, drogi księże Herrera.
— Czy przychodzi pan, rzekł Ołżyśmierć, wciskać się między pana generalnego prokuratora a mnie? Czyżbym miał szczęście być przedmiotem jednej z owych szacherek, w których tak błyszczą pańskie talenty? — Proszę, panie hrabio, rzekł galernik zwraca-