Strona:PL Balzac - Ostatnie wcielenie Vautrina.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo powagi swych funkcyj, sędzia i pisarz nie mogli się wstrzymać od uśmiechu; Jakób Collin podzielił ich wesołość ale z umiarkowaniem. Obwiniony nie włożył surduta, który Bibi-Lupin zdjął mu przed chwilą: jakoż, na znak sędziego, rozchylił uprzejmie koszulę.
— Tak, to jego sierć... — Ależ pan posiwiał, panie Vautrin! wykrzyknęła pani Poiret.
— Co pan na to odpowie? spytał sędzia obwinionego.
— Że to jakaś szalona, odparł Collin.
— Ach, Boże, gdybym miała wątpliwości (bo twarz zmieniła się bardzo), ten głos wystarczyłby... tak, to on mi groził... Och! to jego spojrzenie!
— Pan agent i ta kobieta, rzekł sędzia zwracając się do Jakóba Collin, nie mogli się porozumieć aby mówić jedno i to samo, żadne z nich nie widziało pana: jak pan to wytłumaczy?
— Sądom zdarzało się popełniać omyłki grubsze jeszcze, niż ta, do której mogłoby dać przyczynę świadectwo kobiety poznającej mężczyznę po włosach na piersi, oraz domysły agenta policji, odparł Collin. Znajdują we mnie podobieństwo głosu, spojrzenia, budowy, z jakimś wielkim zbrodniarzem, — to już dość mgliste. Co się tyczy wspomnień, dowodzących między tą panią a moim sobowtórem stosunków za które się nie rumieni... sam się pan śmiał z tego, panie sędzio. Czy zechce pan, w imię prawdy, którą pragnę wyświetlić we własnym interesie goręcej niż pan możesz tego pragnąć w interesie sprawiedliwości, spytać tej pani... Foi...
— Poiret.
— Poiret (Przepraszam... jestem Hiszpan) czy przypomina sobie osoby zamieszkałe w tym... Jak pani nazywa ten dom?
— Pensjonat, rzekła pani Poiret.
— Nie wiem co to takiego, odparł Jakób Collin.
— To dom, w którym jada się obiady i śniadania w abonamencie.
— Ma pan słuszność, wykrzyknął Camusot, czyniąc przychyl-