Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/100

Ta strona została przepisana.

bardzo towarzysze drwią sobie z niego, postanowił za wszelką cenę zwyciężyć ich powątpiewanie.
— Nie wszystko złoto co się świeci, rzekł rzucając błyskawice oczami.
— Nie tak, rzekł Mistigris. Nie wszystko błoto co się wymiata. Niedaleko pan zajdzie w dyplomacji, jeżeli pan lepiej nie posiądzie przysłów.
— Może nie znam dobrze przysłów, ale znam dobrze moją drogę.
— Zajedzie pan daleko, bo gospodyni pańskiego zamku zaopatrzyła pana jak na zamorską podróż: biszkopty, czekolada...
— Specjalny chleb i czekolada, tak, panie, odparł Oskar, bo mam żołądek o wiele za delikatny aby znosić świństwa jakie dają w oberżach.
— Słowo „świństwa“ jest równie delikatne jak pański żołądek.
— Och, lubię świństwa, wykrzyknął wielki malarz.
— To modne słowo w najlepszych towarzystwach, odparł Mistigris, posługują się niem w traktjerni pod czarną kwoką.
— Pańskim guwernerem musi być zapewne jakiś słynny profesor, p. Andrieux z Akademji Francuskiej, albo pan Royer-Collard, spytał Schinner.
— Mój preceptor nazywa się ksiądz Loreaux, obecnie wikarjusz w Saint-Sulpice, odparł Oskar przypominając sobie nazwisko spowiednika kolegjum.
— Dobrze pan robił, żeś się wychowywał