Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/15

Ta strona została przepisana.

— Kwadrans na dziewiątą, a nie widzę jeszcze ani źdźbła pasażera, odparł Pietrek. Gdzie oni się zaszyli? Ale możesz zaprzęgać. I pakunków też niema. Kroć djasków! Tamten nie będzie wiedział gdzie wetkać swoich pasażerów dziś wieczór, śliczna pogoda, a ja mam całej parady zapisanych czterech. To mi ładna gratka na sobotę! Zawsze tak, kiedy człowiekowi potrzeba pieniędzy! Cóż za pieskie rzemiosło! co za psie rzemiosło!
— Gdybyście ich mieli, gdzieżbyście ich pomieścili, skoro mamy dziś tylko kukułkę? rzekł stajenny starając się uspokoić Pietrka.
— A mój nowy powóz? rzekł Pietrek.
— To on istnieje? spytał gruby Owerniak, pokazując w uśmiechu zęby białe i szerokie jak migdały.
— Stary niedojdo, potoczy się jutro w niedzielę, i trzeba nam będzie ośmnastu pasażerów.
— A! ba, ładny powóz to zagrzeje cały interes, rzekł stajenny.
— Powóz takuteńki jak ten co jeździ do Beaumont! Ale! nowiusienieczki! Malowany czerwono i złoto, tak że Touchardów szlak trafi ze złości! Trza mi będzie trzy konie. Znalazłem konika do pary z kasztanem a Sarenka pójdzie gracko na przyprzążkę. No, dalej, zaprzęgaj, rzekł Pietrek, który spoglądał ku bramie Saint-Denis, ładując tytoń do krótkiej fajeczki; widzę tam jakąś paniusię i młodego pana z paczkami pod pachą, szukają Srebrnego Lwa, bo ani nie spojrzą na kukułki. Oho! zdaje mi się, że ta paniusia to stara znajoma!