Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/17

Ta strona została przepisana.

i przyjaciele upuścili sobie krwi. Oglądał właśnie ten wspaniały dyliżans wczoraj u malarza, tylko go zaprzęgać! ale, aby go zaprządz, trzeba było spłacić resztę. Otóż, Pietrkowi brakowało tysiąca franków! Zalegając u oberżysty z komornem, nie śmiał go prosić o pożyczenie tej sumy. Z braku tysiąca franków, narażał się na stratę dwóch tysięcy zadatkowanych z góry, nie licząc pięciuset franków — cena nowego Kasztana — oraz trzystu franków za nową uprząż, na którą uzyskał trzy miesiące kredytu. I oto, party wściekłością rozpaczy oraz szaleństwem próżności, upewniał przed chwilą, że jego nowy dyliżans ruszy w drogę jutro, w niedzielę. Dając tysiąc pięćset franków na dwa tysiące pięćset, miał nadzieję, że rozczuleni fabrykanci wydadzą mu powóz, ale po trzech minutach dumania, wykrzyknął głośno:
— Nie, to skończone psy, kutwy bez sumienia! — A gdybym się zwrócił do pana Moreau, rządcy z Presles, to taki poczciwy człowiek? rzekł do siebie uderzony nową myślą, wziąłby może odemnie półroczny weksel.
W tej chwili, lokaj bez liberji, niosący skórzaną walizkę, przybyły z biura Touchardów, gdzie nie znalazł miejsca do Chambly na pierwszą popołudniu, rzekł do woźnicy:
— To wy jesteście Pietrek?
— Wedle czego? rzekł Pietrek.
— Jeżeli możecie zaczekać mały kwadransik, zabierzecie mojego pana: inaczej odniosę jego walizę i będzie musiał jechać dorożką.