Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/184

Ta strona została przepisana.

— Co za szczęście, mówił rano Oskar do Godeschala, że sobie zamówiłem nowy frak, pantalony, kamizelkę, buty, i że kochana mama sporządziła mi całą wyprawkę z powodu mojej promocji! Dostałem dwanaście koszul, z tych sześć z żabotami i z cienkiego płótna!... Pokażemy się! A ba! gdyby który z nas mógł zdmuchnąć tę margrabinę Jerzemu...
— Ładne zajęcie dla dependenta kancelarji pana Desroches!... wykrzyknął Godeschal. Nigdy nie pokonasz swojej próżności, smarkaczu?
— Ach, panie, rzekła pani Clapart która przynosiła synowi krawatki i usłyszała słowa dependenta, dałby Bóg aby Oskar usłuchał pana. Wciąż mu powtarzam: „Naśladuj pana Godeschal, słuchaj jego rad!“
— Jakoś to idzie, proszę pani, odparł Godeschal, ale nie trzebaby wiele takich wsypek jak wczorajsza, aby się zgubić w opinji patrona. Patron nie rozumie, aby coś mogło się nie udać. Jako pierwszą sprawę, każe synowi pani przynaglić ekspedycję wyroku w sprawie spadkowej, gdzie dwaj wielcy panowie, dwaj bracia, procesują się z sobą, i Oskar dał się wykiwać... Patron był wściekły. Zaledwie mogłem naprawić to głupstwo, udając się o szóstej rano do pisarza, od którego uzyskałem, że będę miał wyrok na jutro o wpół do ósmej.
— Ach, Godeschal, wykrzyknął Oskar podchodząc do kolegi i ściskając mu rękę, ty jesteś prawdziwy przyjaciel.