Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/213

Ta strona została przepisana.

Tym razem, pragnął zostać nieznany jakiś czas.
W tej chwili Oskar zadrżał, słysząc głos Jerzego Marest, który krzyknął z ulicy:
— Pietrek, czy masz tam jeszcze miejsce?
— Zdaje mi się, że mógłby pan powiedzieć: panie Pietrze, a gęba by panu nie spuchła, odparł żywo przedsiębiorca.
Gdyby nie głos, Oskar nie poznałby kawalarza który dwa razy przyniósł mu nieszczęście. Jerzy, prawie łysy, miał ledwie nad uszami parę kosmyków, starannie nastrzępionych aby ukryć nagość czaszki. Wysklepiony brzuszek zepsuł tak zręczne niegdyś kształty ex-ładnego chłopca. W wyglądzie i zachowaniu było coś plugawego, co świadczyło o nieszczęściach miłosnych i o życiu w rozpuście. Mówiła o tem twarz nastrzykana krwią, cera nalana i jakby obrzękła winem. Oczy straciły ów blask, ową młodzieńczą żywość, którą statek i praca myśli zdolne są zachować. Ubrany był niedbale, spodnie były wprawdzie ze strzemiączkami ale zniszczone, krój zaś ich wymagałby lakierowanych bucików. Buty z grubemi podeszwami, źle oczyszczone, liczyły więcej niż trzy kwartały, co w Paryżu znaczy tyle co gdzieindziej trzy lata. Spłowiała kamizelka, krawat zawiązany pretensjonalnie, mimo że był to stary fular, świadczyły o ukrytej nędzy byłego eleganta. Wreszcie Jerzy miał na sobie, mimo rannej godziny, frak zamiast surduta, nieomylny znak prawdziwej nędzy! Ten frak, który musiał widzieć niejeden