ambicję na punkcie swoich kuracji w Szpitalu Bożym, uczeń nie widział w tem nic szczególnego.
Pewnego dnia, przechodząc przez plac Saint-Sulpice, około dziewiątej rano, Bianchon spostrzegł swego szefa wchodzącego do kościoła. Desplein, który nigdy nie robił kroku bez swego powozika, był pieszo; wsunął się bramą od ulicy Petit-Lion, tak jakby wchodził do podejrzanego domu. Zdjęty zrozumiałą ciekawością, intern, który znał przekonania swego mistrza i który był dyabelskim Cabanistą (dyabelskim przez y, co jest u Rabelego wyższym stopniem djabelstwa), wsunął się do kościoła i zdziwił się niepomału widząc wielkiego Despleina, owego ateusza bez litości dla aniołów niedostępnych jego skalpelowi, nie mogących mieć fistuł ani przepuklin, słowem tego nieustraszonego szydercę, klęczącego pokornie, i to gdzie?... w kaplicy Matki Boskiej. Wysłuchał przed ołtarzem mszy, dał na kościół, dał na biednych, poważny jakgdyby chodziło o operację.
— Nie przyszedł tu chyba poto, aby wyświetlić tajemnicę porodu Najświętszej Panny, mruknął Bianchon, którego zdumienie nie miało granic. Gdybym go widział w Boże Ciało niosącego baldachim, możnaby się uśmiać, ale o tej godzinie, sam, bez świadków, nad tem można w istocie podumać!
Bianchon nie chciał, aby się zdawało że szpieguje naczelnego chirurga Szpitala Bożego, więc odszedł. Przypadkiem, Desplein zaprosił go tego samego dnia na obiad do restauracji.
Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/235
Ta strona została przepisana.