trzech lat. Szal spięty był złamaną igłą, zmienioną w szpilkę zapomocą gałeczki laku. Nieznajoma oczekiwała niecierpliwie Pietrka, aby mu polecić syna, który zapewne pierwszy raz podróżował sam i którego odprowadziła aż do dyliżansu zarówno przez obawę co przez miłość matczyną. Syn był poniekąd dopełnieniem matki, tak jak, bez widoku matki, nie rozumiałoby się tak dobrze syna. O ile matka skazywała się na cerowane rękawiczki, syn miał oliwkowy surdut, którego przykrótkie rękawy świadczyły, że jeszcze wyrośnie, jak chłopcy między ośmnastym a dziewiętnastym rokiem. Niebieskie spodnie, naprawione przez matkę, świeciły łatą z nowego materjału, o ile surdut miał tę złośliwość aby się rozchylić z tyłu.
— Nie kręć tak tych rękawiczek, prędzej je zniszczysz, mówiła w chwili gdy zjawił się Pietrek. ...A, to wy, Pietrku, dodała zostawiając syna na chwilę i odciągając woźnicę o parę kroków.
— Jak się pani powodzi, pani Clapart? odpowiedział woźnica, którego fizjognomia wyrażała równocześnie szacunek i poufałość.
— Nieźle, Pietrku. Uważajcie dobrze na mego Oskara, pierwszy raz podróżuje sam.
— O, sam jedzie do pana Moreau?... wykrzyknął woźnica, aby się dowiedzieć czy młody człowiek tam jedzie istotnie.
— Tak, odparła matka.
— Zatem pani Moreau się zgodziła? odparł Pietrek z chytrą miną.
— Ach, rzekła matka, nie wszystko będzie
Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/38
Ta strona została przepisana.