Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/56

Ta strona została przepisana.

biła na zegarze w kuchni. Jerzy uważał za właściwe połajać Pietrka.
— Ech, mój przyjacielu, kiedy się ma klekot taki jak ten, rzekł uderzając laską o koło, trzeba przynajmniej mieć zaletę punktualności. Cóż u djabła, nie tłucze się tem człowiek dla przyjemności, trzeba mieć sprawy djabelnie pilne, aby narażać tak swoje kości. Potem ta szkapa, którą nazywacie Kasztanem, nie odrobi straconego czasu.
— Zaprzęże się panom Sarenkę, podczas gdy tamci panowie będą pili kawę, odparł Pietrek. Idź no ty, rzekł do stajennego, zobacz, czy stary Léger zabierze się z nami...
— A gdzie on jest, ten stary Leger? rzekł Jerzy.
— Naprzeciwko, pod numerem 50: nie znalazł miejsca w dyliżansie bomonckim, rzekł Pietrek do stajennego nie odpowiadając Jerzemu i znikając aby przyprowadzić Sarenkę.
Jerzy, któremu przyjaciel uścisnął rękę, wsiadł do wehikułu, rzucając doń najpierw z ważną miną wielką tekę, którą umieścił pod poduszką. Zajął kąt przeciwległy temu w którym umieścił się Oskar.
— Ten stary Léger niepokoi mnie, rzekł.
— Nie mogą nam zabrać naszych miejsc, ja mam numer pierwszy, odparł Oskar.
— A ja drugi, dorzucił Jerzy.
W tej samej chwili gdy Pietrek ukazał się z Sarenką, pojawił się stajenny, wiodąc grubego mężczyznę, ważącego conajmniej stodwadzieścia kilo. Ojciec Léger należał do gatunku rolników