Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Patrz, obywatelu, rzekł Pietrek wskazując gestem małą klacz, która przyszła sama.
— On nazywa tego owada koniem! rzekł Jerzy zdziwiony.
— Oho! to doskonały konik, rzekł dzierżawca rozsiadając się. Szacunek panom. No co, ruszymy, Pietrek?
— Mam dwóch podróżnych, którzy poszli na kawę, odparł woźnica.
Młody człowiek o zapadłej twarzy i mały knociarz ukazali się w tej chwili.
— Jedźmy! rozległ się ogólny krzyk.
— Zaraz jedziemy, odparł Pietrek. — No, odhamuj, rzekł do stajennego, który wyjął kamienie podpierające koła.
Woźnica ujął za cugle kasztana i wydał ów znamienny krzyk, jakim zachęca się zwierzę aby zebrało swoje siły. Mimo że porządnie zastałe, konie pociągnęły wehikuł, który Pietrek zatrzymał przed bramą Srebrnego Lwa. Po tym czysto przygotowawczym zabiegu, spojrzał w ulicę d’Enghien i znikł zostawiając pojazd pod strażą stajennego.
— Co się dzieje, czy wasz pryncypał często miewa takie ataki? spytał Mistigris stajennego.
— Poszedł po owies do stajni, odparł sługus, znający na wylot wszystkie te podstępy, mające uśpić niecierpliwość podróżnych.
— Ostatecznie, czas to miesiąc rzekł Mistigris.
W tej chwili moda kaleczenia przysłów panowała w pracowniach malarskich. Było tryumfem