Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/83

Ta strona została przepisana.

parł Mistigris, że pan był mi bardzo wdzięczny, iż panu pokazałem jak się daje nogę.
Od czasu do czasu, Pietrek wymieniał z hrabią de Sérisy szczególne spojrzenia, które byłyby zaniepokoiły ludzi wytrawniejszych niż nasi podróżni.
— Lordowie, pasze, sufity po trzydzieści tysięcy franków! Bagatela! zawołał właściciel wehikułu, toż ja dziś wiozę samych monarchów? co za napiwki!
— Nie licząc, że miejsca są zapłacone, rzekł filozoficznie Mistigris.
— To mi spada w samą porę, odparł Pietrek, bo wiecie, ojcze Léger, o moim nowym pięknym dyliżansie, na który dałem dwa tysiące zadatku... I ot, te kanalje fabrykanci, którym mam wybulić jutro dwa tysiące pięćset franków, nie chcieli się zgodzić na tysiącpięćset gotówką a tysiąc dwumiesięcznym wekslem! Hycle chcą wszystko zaraz. W ten sposób postępować z człowiekiem prowadzącym interes od ośmiu lat, z ojcem rodziny, stawiać go w konieczności stracenia wszystkiego, pieniędzy i dyliżansu, jeżeli nie znajdzie nędznego tysiąca franków. Wio! Sarenka. Nie zrobiliby takiego świństwa wielkim przedsiębiorcom; o, ni!
— A, ba, jednemu brzytwa goli, drugiemu i szydło nie chce, rzekł knociarz.
— Brakuje wam już tylko ośmiuset, rzekł hrabia, widząc w tej skardze wylanej na łono ojca Léger apostrofę do swojej sakiewki.
— Prawda, rzekł Pietrek. Wio! Wio! Kasztan.