Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/84

Ta strona została przepisana.

— Musiał pan widzieć ładne sufity w Wenecji, rzekł hrabia zwracając się do Schinnera.
— Byłem nadto zakochany, aby zwracać uwagę na to co mi się wówczas zdało głupstwem, odparł Schinner. Ale powinienbym być gruntownie wyleczony z miłości, bo właśnie w Stanach Weneckich, w Dalmacji, dostałem przykrą lekcję.
— Może pan opowiedzieć? rzekł Jerzy. Ja znam Dalmację.
— A, jeżeli pan tam był, musi pan wiedzieć, że tam, nad Adrjatykiem, to wszystko starzy piraci, rozbójniki, korsarze na emeryturze o ile ich nie powieszono, słowem...
— Słowem Uskoki, rzekł Jerzy.
Słysząc to autentyczne miano, hrabia, który, wysłany przez Napoleona, bywał w Ilyrji, obrócił głowę zdziwiony.
— To było w tem mieście, gdzie robią maraskino, rzekł Schinner jakby szukając nazwy.
— Zara! rzekł Jerzy. Byłem tam, to na wybrzeżu.
— Właśnie, rzekł malarz. Ja pojechałem tam aby zwiedzić kraj, pasjami lubię krajobrazy. Dwadzieścia razy bierze mnie chętka aby się wziąć do pejzaży, których, wedle mnie, nikt nie rozumie, z wyjątkiem tego malca, który kiedyś będzie nowym Hobbemą, Klaudjuszem Lorrain, Ruysdalem, Poussinem et caetera.
— Ależ, wykrzyknął hrabia, niech będzie choćby jednym z nich, a to już wystarczy.