Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/86

Ta strona została przepisana.

rozkoszna cera, kolor, ton, aksamit... a ręce... och!...
— Nie z masła, jak na bohomazach szkoły Dawida, rzekł Mistigris.
— Ech, pan ciągle z tem malarstwem, wykrzyknął Jerzy.
— A ba, natura ciągnie wilka za ogon.
— A kostjum! najczystszy strój grecki, ciągnął Schinner. Rozumiecie, jestem cały w ogniu. Biorą na spytki mego Czyściela, powiada mi, że ta sąsiadka nazywa się Zena. Zmieniam bieliznę. Aby zaślubić Zenę, mąż, stary bezecnik, dał trzysta tysięcy franków rodzicom, tak sławna była piękność tej dziewczyny, w istocie najpiękniejszej w całej Dalmacji, Illyrji, Adrjatyku, etc. W tym kraju kupuje się żonę, i to na niewidziane...
— Nie pojadę tam, rzekł ojciec Léger.
— Są noce, w których sen mój oświecają oczy Zeny, ciągnął Schinner. Ten młody żonkoś miał sześćdziesiąt siedem lat. Ładna historja! Ale był zazdrosny nie jak tygrys, bo powiadają o tygrysach że są zazdrosne jak Dalmatyńcy, a ten człowiek był gorszy niż Dalmatyniec, był jak półczwarta Dalmatyńca. To był uskok, wyskok, przyskok, czy ja wiem sam ile skoków.
— Trzy skoki dozwolone, rzekł Mistigris.
— Świetne, rzekł śmiejąc się Jerzy.
— Dla tego hultaja z przeszłością piraty, może korsarza, tyle znaczyło zabić chrześcijanina co dla mnie splunąć, ciągnął Schinner. Więc tak. A bogaty przytem ladaco na miljony, a brzydki jak pirata, któremu pasza obciął uszy i zostawił jedno