Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/88

Ta strona została przepisana.

dał, i czuję dwie ręce, które ujmują moje ręce. Nie mówię nic, bo te ręce gładkie jak skórka cebuli, nakazywały mi milczenie! Ktoś szepce mi w ucho po wenecku: „Śpi!“ Poczem, skorośmy się upewnili że nikt nie może nas spotkać, idziemy z Zeną na wały na przechadzkę, ale w towarzystwie — tak, moi państwo — starej duenny, brzydkiej jak nieboskie stworzenie, która nas nie opuszczała niby nasz cień. Nie było sposobu skłonić pani piraciny, aby się rozstała z tą bestją. Nazajutrz rano, zaczynamy na nowo; chciałem odprawić starą, Zena nie chce. Ponieważ moja luba mówiła po grecku, a ja po wenecku, nie mogliśmy się porozumieć; toteż rozstaliśmy się źle. Powiadam sobie, zmieniając bieliznę: — Z pewnością za najbliższym razem nie będzie starej i pogodzimy się każde w swoim rodzinnym języku... I otóż, stara mnie ocaliła! zaraz zobaczycie jak. Było tak pięknie, że, aby nie budzić podejrzeń, wybrałem się na pejzaże, po naszem pogodzeniu, oczywiście. Nawałęsawszy się do syta po wałach, idę sobie spokojnie z rękami w kieszeniach, i widzę ulicę zapchaną ludźmi. Tłum!... Ba! jak na jaką egzekucję. Ten tłum rzuca się na mnie. Aresztują mnie, wiążą, prowadzą i oddają pod straż policji. Nie! wy nie wiecie i życzę wam abyście się nie dowiedzieli nigdy, co to jest uchodzić za mordercę w oczach rozwścieczonego tłumu, który rzuca na was kamieniami, który wyje za wami przez całą pryncypalną ulicę małego miasteczka, który was ściga żądając waszej śmierci!... Ha! wszystkie oczy są jak pło-