która rośnie do wysokości gęby i która wydaje likier tej nazwy.
— A! rzekł ojciec Léger.
— Byłem tam tylko trzy dni w mieście, a dwa tygodnie w więzieniu, nie widziałem nic, nawet pól gdzie się hoduje maraskino, odparł Schinner.
— Kpią sobie z pana, rzekł Jerzy do ojca Léger, maraskino przychodzi w skrzyniach.
Wehikuł stoczył się w tej chwili z bystrego wzgórza Saint-Brice, aby dobić do gospody, znajdującej się w tem miasteczku, gdzie Pietrek zatrzymał się blisko godzinę, aby pozwolić wydychać koniom, dać im owsa i napoić je. Było mniej-więcej wpół do drugiej.
— A! to ojciec Léger, wykrzyknął oberżysta w chwili gdy wehikuł zatrzymał się przed bramą. Jecie śniadanie?
— Codziennie raz, odparł gruby rolnik: przetrącimy coś.
— Niech nam pan da extra-śniadanko, rzekł Jerzy, trzymając laskę na ramieniu wojskowym ruchem, który oczarował Oskara.
Oskar wściekał się z zazdrości, kiedy ujrzał jak młody furfant wydobył z bocznej kieszeni wykwintne słomkowe etui, wyjął zeń cygaro i palił w progu, w oczekiwaniu śniadania.
— Pali pan? rzekł Jerzy do Oskara.
— Czasami, odparł ex-gimnazista, wypinając szczupłą pierś i przybierając zuchowatą minę.
Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/91
Ta strona została przepisana.