Jerzy podał otwarte etui Oskarowi i Schinnerowi.
— Bagatela! rzekł wielki malarz: cygara na pół franka!
— To reszta z tego, co przywiozłem z Hiszpanji. Je pan śniadanie?
— Nie, rzekł artysta, czekają na mnie w zamku. Zresztą jadłem już coś przed wyjazdem.
— A pan? rzekł Jerzy do Oskara.
— Jestem po śniadaniu.
Oskar byłby dał dziesięć lat życia, aby mieć buty i sztruple u spodni. I kichał, i kaszlał, i pluł, i łykał dym z cygara, krzywiąc się rozpaczliwie.
— Pan nie umie palić, rzekł Schinner; niech pan patrzy.
Schinner, z nieruchomą twarzą, wciągnął dym i wypuścił go nosem bez zmrużenia oka. Wciągnął jeszcze raz, zatrzymał dym w gardle, wyjął cygaro, z ust i wypuścił z wdziękiem dym.
— Oto, młodzieńcze, rzekł wielki malarz.
— A oto, młodzieńcze, inny sposób, rzekł Jerzy naśladując Schinnera, ale połykając cały dym i nie wypuszczając nic.
— I moi rodzice myślą, że mi dali wychowanie, myślał biedny Oskar, starając się palić z wdziękiem.
Uczuł tak silne mdłości, że dał sobie chętnie zabrać cygaro Mistigrisowi, który rzekł paląc z widoczną przyjemnością:
— Szanowny pan nie ma zaraźliwych chorób?
Strona:PL Balzac - Pierwsze kroki; Msza Ateusza.djvu/92
Ta strona została przepisana.