cie, w jednym liście pisze mu nawet to straszne słowo „Jest pan wolny“. Wyrok ten zawinęła w list jednej z ciotek, wymierzony przeciw Balzakowi. Ale nieporozumienie to nie trwa długo, namiętnej wymowie Balzaka udało się zażegnać ten negatywny nastrój Ewy.
Czemuż on sam nie podąży do niej, aby obecnością swoją
rozwiać resztki nieufności? Nie może. Podróż do Petersburga,
w zimie, w owym czasie... Przytem położenie jego, prace, długi,
wieczne długi! Ale główny powód jest, zdaje mi się, ten, że ona
sobie tego nie życzy. Zjawienie się Balzaka w tej chwili w Petersburgu mogłoby fatalnie usposobić przeciw pani Hańskiej
sfery, od których zależy rozstrzygnięcie procesu; byłoby kompromitującą nieprzyzwoitością dla tej procesującej się wdowy w żałobie. Trzeba więc czekać, aż ona uzna za właściwe zezwolić. Upływa półtora roku; wreszcie, w lipcu r. 1845, Balzac przybywa do
Petersburga i bawi tam miesiąc. Lody stopniały. Znów wszystkie
nieporozumienia rozproszyły się, te dwa młode serca odniosły zwycięstwo nad latami rozłąki. Niedawno odszukał p. Bouteron dzienniczek pani Hańskiej z owej epoki; posłuchajmy jej samej, piszącej (oczywiście po francusku) dla siebie, tylko dla siebie:
A jednak jak nie mówić o nim w książce, którą przeznaczyłam na to, aby w nią przelewać całą moją duszę?... Jak nie wyrazić wszystkiej wielkości i dobroci jaka jest w tym człowieku; wszystkiej wzniosłości i słodyczy, płomiennej inteligencji i młodości serca, świeżej, uroczej, wiosennej! To niezrównane serce nie osłabło w swojem biciu od pierwszej chwili wzruszenia... Och! za stara jestem i ciałem i duszą, aby być kochaną w ten sposób, czuję jakgdyby wstyd, wyrzut... Ileż razy, gdy on mówił i gdy ta cudowna inteligencja służyła za tłumacza żywości jego uczuć, ja, słuchając go z rozkoszą, myślałam smutno, że jestem zbyt szczęśliwa, że jestem niegodna takiego szczęścia...