Gdybym nie miał wam do udzielenia rzeczy nadzwyczaj ciekawych, nie trudziłbym się pisaniem tego listu, ani opowiadaniem mojej podróży. W ostatnich czasach tak nadużyto idei i faktu podróży, że postanowiłem nigdy nic nie publikować — tak samo jak nigdy nic nie opowiadam — o krajach, które zwiedziłem; popierwsze, aby się nie pospolitować; powtóre aby nie mówić o sobie, ile że ja jestto dla czytelnika notorycznie najnudniejszy zaimek. Przytem jestem (ja!) nadzwyczaj wesoły, śmieszek, a publiczność nigdy nie wierzy tym, którzy piszą sposobem rozkosznego księdza Galliani. Wzgardliwe słowo pajac jest udziałem każdego pisarza, który wam rzuca w sposobną porę żarcik, niby deskę dającą przeskoczyć nudę przeprawy. To mi się wydaje dość naturalne w kraju pełnym czci dla ludzi poważnych, to znaczy tych, których książki, ciężkie od teoryj, pisane są na korzyść dentystów, zniewolonych nastawiać zwichnięte szczęki. Jedyny czytelnik, którego zdobył purytański wędrowiec, autor podróży po Ameryce, dotknięty został tą straszliwą karą: nazywa się Garnier, mieszka przy ulicy de l’Eperon. Istnieje wreszcie ostatnia trudność i ta zdaje mi się wystarczająca; ogłaszam ją światu literackiemu w nadziei że mu się przyda: niepodobna wrócić do jakiegoś kraju, jeśli się chce być zabawnym i mówić prawdę o ludziach, rzeczach i o wszystkich właściwościach, które czynią jeden kraj zgoła niepodobnym do innych. Ponieważ Kijów leży w Rosji, wyobrażacie już sobie, że ja piszę satyrę, że nie powiem ani słowa prawdy, że będę niesłychanie dyskretny, ile że pewne słynne dzieło uraziło Rosję w oso-