wodnik, jeden z tych ludzi których hart jest przysłowiowy, prosił mnie dziesięć razy aby się zatrzymać, dając mi znaki, które wyrażały jego zmęczenie i potrzebę snu, ale odpowiadałem: Berdyczów! I człowiek ten, włożony do posłuchu, siadał spokojnie z powrotem na kibitkę, i patrzał na mnie aby sprawdzić czy jestem z ciała i kości, jak on. Namiętność udziela człowiekowi najbardziej zniewieściałemu, najsłabszemu napozór, siłę oporu wyższą od wszelkiej siły materjalnej; ale w żadnym momencie życia nie rozwinąłem tyle woli, tyle siły nerwowej. Kopyta końskie słały na mnie fale piasku i kurzu, tak biegły szybko. Przyjemność, że mnie niosą rosyjskie konie szybciej niż niemiecka kolej żelazna, podtrzymywała mnie. Żywiłem mego przewodnika sucharami i francuskim ozorem, pił zwłaszcza niezmącenie anyżówkę, którą mu dawałem.
Z Dubna do Annopola, dokąd przybyłem około szóstej wieczór, widziałem jedynie łany zboża, strzechy płaskie jak tabakierki. Co jakieś pięćdziesiąt wiorst, widziałem przy drodze lub na horyzoncie jedną z owych siedzib rzadkich ale wspaniałych, otoczonych parkiem i błyszczących zdała miedzianym dachem. Ale co za różnica z Galicją! Wszędzie gromadki chłopów i wieśniaczek idących do pracy lub wracających z pracy, wesoło, swobodnym krokiem, prawie wszyscy śpiewając. Z pewnością nikt nie przewidywał mego przejazdu i żadna władza nie zaleciła tym ludziom aby się weselili; to była natura schwytana na gorącym uczynku. Nie mówię o obecnym stanie Galicji, bo to jest wyjątek spowodowany katastrofą, ale mieszkańcy trzech prowincyj które przebyłem, wyglądali o wiele weselsi niż ludzie których spotyka się na drodze we Francji. I nie dziw; kiedy się dowiedziałem o warunkach życia chłopów w Polsce i w Rosji, tłumaczyłem sobie doskonale szczęście tych ludzi.
Bez paradoksu, można powiedzieć, że chłop ruski jest sto razy szczęśliwszy niż dwadzieścia miljonów Francuzów, z których się składa lud, to znaczy ci, którzy się nie liczą do bogatych, lub, jeśli wolicie, dostatnich. Chłop ruski ma swój domek z drzewa i uprawia poza tem, na własne dobro, około dwudziestu naszych morgów.
Strona:PL Balzac - Podróż do Polski.djvu/62
Ta strona została przepisana.