niali się; jeden to p. de Coudrai archiwarjusz hipoteki, drugi p. Chesnel, dawny intendent domu d‘Esgrignon, rejent miejscowej arystokracyi, która przyjmowała go u siebie z względami należnymi jego wysokiej wartości. Był to zresztą człowiek sam bardzo bogaty. Skoro ci dwaj maruderzy nadeszli, Jacenty rzekł, widząc iż kierują się do salonu:
— Państwo wszystko w ogrodzie.
Bezwątpienia żołądki były niecierpliwe, na widok bowiem archiwarjusza, jednego z najmilszych ludzi w mieście (mającego tylko tę wadę, iż zaślubił dla pieniędzy starą nieznośną babę i że popełniał straszliwe kalambury, z których śmiał się pierwszy), powstał lekki zgiełk, jakim, w podobnej okoliczności, wita się ostatnioprzybyłych. Czekając urzędowego oznajmienia obiadu, towarzystwo przechadzało się po terasie nad rzeką, przyglądając się nadwodnej roślinności, mozajce dna, oraz ładnym szczegółom domków na przeciwległym brzegu, starym drewnianym ganeczkom, oknom o poniszczonych gzymsach, belkowaniom jakiegoś pokoju wysuniętego ku rzece, ogródkom gdzie suszyła się bielizna, warsztatowi stolarza, słowem tym mizerjom małego miasteczka, którym bliskość wody, pochylona wierzba płacząca, kwiaty, krzak dzikiej róży, użyczały jakiegoś nieokreślonego wdzięku, godnego pendzla artysty. Kawaler studyował wszystkie twarze, dowiedział się bowiem iż bomba jaką podrzucił wybuchła w najlepszem miejscowem towarzystwie; ale nikt nie wystrzelił jeszcze głośno z tą wielką nowiną, tyczącą Zuzi i du Bousquiera. Mieszkańcy prowincyi
Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.