Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma pan szczęście w czem innem, rzekł kawaler ze znaczącem spojrzeniem.
Odezwanie to obiegło cały salon, wszyscy rozpływali się nad finezją Kawalera, miejscowego księcia de Talleyrand.
— Jedynie pan de Valois miewa takie powiedzenia, rzekła siostrzenica proboszcza św. Leonarda.
Du Bousquier poszedł się przejrzeć w małem podłużnem lusterku nad Dezerterem, i nie znalazł nic nadzwyczajnego. Po niezliczonych repetycjach tego samego tekstu odmienianego na wszelkie sposoby, około dziesiątej, zaczęła się w długim przedpokoju ceremonja ostatnich żegnań. Panna Cormon wyprowadzała swoje faworytki, wycałowując się z niemi na ganku. Goście rozchodzili się grupami, jedni w stronę gościńca Bretońskiego i zamku, drudzy ku dzielnicy położonej nad Sartą. Zaczęły się owe rozmówki, które od dwudziestu lat rozbrzmiewały o tej godzinie na tej ulicy. Było to nieodmiennie:
— Panna Cormon dobrze wyglądała dziś wieczór.
— Panna Cormon?... mnie się wydała jakaś dziwna.
— Jak ten biedny ksiądz się posunął!... Widzieliście jak on śpi? Nie wie już gdzie jego karty, nieprzytomny jest.
— Boję się, że go stracimy niebawem.
— Śliczny dziś wieczór, będziemy mieli jutro ładny dzień!
— Tylko patrzeć jak jabłonie zakwitną!
— Ograł nas pan; ale kiedy pan gra z panem de Valois, zawsze się tak kończy.