— Ileż on wygrał?
— Dziś wieczór jakieś trzy do czterech franków. Nie przegrywa nigdy.
— To prawda. Daję słowo, rok ma trzysta pięćdziesiąt dni; wedle tej taksy, karty dają mu tyle co dobry folwark!
— Och, cośmy dziś mieli za rozkłady!
— Państwo szczęśliwi, jesteście już u siebie; ale my musimy jeszcze przewędrować pół miasta.
— Nie żałujemy państwa, moglibyście trzymać powóz i nie musieć chodzić pieszo.
— Drogi panie, mamy córkę na wydaniu, to nas kosztuje jednego konika, a utrzymanie syna w Paryżu drugiego.
— Wciąż chcecie wpakować go do urzędu?
— A cóż chłopiec ma robić?... Przytem niema wstydu służyć królowi.
Czasami dyskusja na temat jabłecznika lub lnu, zawsze w tych samych zwrotach i o tej samej porze, ciągnęła się po drodze. Gdyby jakiś obserwator serca ludzkiego mieszkał na tej ulicy, wiedziałby zawsze który to miesiąc, słysząc tę rozmowę. Ale w tej chwili była ona wyłącznie jowialna, du Bousquier bowiem idąc sam przed wszystkimi, nucił sobie, w świętej naiwności: Czy pomnisz ukochana, etc. Dla jednych du Bousquier był to człowiek bardzo tęgi, człowiek niedoceniany. Prezydent du Ronceret, od czasu gdy nowa ustawa utrwaliła go na posadzie, skłaniał się ku du Bousquierowi. Dla drugich, ex-liwerant był to człowiek niebezpieczny, człowiek złych obyczajów, zdolny
Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.