Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie będziemy cierpieć jeszcze, mój biedny Atanazy, póki twoje dzieła nie zdobędą ci imienia. Ja przywykłam do nędzy, ale ty, mój skarbie, patrzeć jak twoja piękna młodość mija tu bez szczęścia! nic, tylko sama praca! Ta myśl, to dla matki istna choroba: dręczy mnie wieczór, rano, budzi mnie ze snu. Mój Boże! mój Boże! co ja ci zrobiłam? za jaką zbrodnię mnie karzesz?
Wstała z beżerki, wzięła krzesło i przylgnęła do Atanazego tak aby złożyć głowę na piersi swego dziecka. Prawdziwa miłość matczyna ma zawsze wdzięk. Atanazy ucałował oczy matki, jej siwe włosy, czoło, kładąc święcie swą duszę wszędzie gdzie kładły się wargi.
— Nigdy do niczego nie dojdę! rzekł siląc się ukryć przed matką złowrogie postanowienie, które ważył w głowie.
— Cóż to? tracisz odwagę? Sam mawiasz przecież, że myśl może wszystko. Zapomocą dziesięciu flaszek atramentu, dziesięciu ryz papieru i silnej woli, Luter wstrząsnął Europą. Tak, będziesz sławny, i będziesz czynił dobrze temi samemi środkami, któremi on czynił źle. Czyś nie mówił tego? Widzisz, ja cię słucham: ja cię rozumiem lepiej niż sądzisz, bo ja cię noszę jeszcze w mojem łonie i najmniejsza twoja myśl odbrzmiewa tam jak niegdyś najdrobniejsze twoje poruszenie.
— Tu, widzisz, mamo, nie dojdę do niczego; a nie chcę cię dręczyć widokiem moich męczarni, walk, lęków. O mamo, pozwól mi opuścić Alençon; chcę iść cierpieć zdala od ciebie.