— Ja chcę być zawsze przy twoim boku, odparła z dumą matka. Cierpieć bez twojej matki, twojej biednej matki, która będzie twoją służąca jeśli trzeba, któraby się ukryła aby ci nie szkodzić, gdybyś tego zażądał, nie obwiniając cię nawet o dumę? Nie, nie, Atanazy, nie rozłączymy się nigdy.
Atanazy uściskał matkę z żarem konającego który daje uścisk życiu.
— A jednak chcę tego, odparł. Inaczej straciłabyś mnie... Ta podwójna boleść, twoja i moja, to dla mnie śmierć. Lepiej abym żył, nieprawdaż?
Pani Granson spojrzała na syna błędnemi oczyma.
— Oto więc co nosisz w sercu! Mówiono mi o tem. Więc jedziesz?
— Tak.
— Nie pojedziesz, nie powiedziawszy mi wszystkiego, nie uprzedziwszy mnie. Trzeba ci rzeczy, pieniędzy. Mam trochę złota zaszytego w spódnicy, muszę ci je dać.
Atanazy zapłakał.
— To wszystko, co ci chciałem powiedzieć, odparł. A teraz odprowadzę cię do prezydenta. Chodźmy...
Wyszli. Na progu domu, gdzie matka miała spędzić wieczór, Atanazy pożegnał ją. Patrzał długo na światło, które przedzierało się przez okienice; przylgnął do nich i doznał uczucia namiętnej radości, kiedy, po upływie kwadransa, usłyszał matkę mówiącą:
— Wielki szlem w kier!
— Biedna mama, oszukałem ją! wykrzyknął, idąc w stronę Sarty.
Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.