Zaszedł pod piękną topolę, pod którą tyle się nadumał od czterdziestu dni, i gdzie przyniósł dwa duże kamienie aby na nich siadać. Patrzał na ten piękny zakątek, w tej chwili oświetlony księżycem; ujrzał w ciągu kilku godzin całą swą chlubną przyszłość: przebył miasta wzruszone na dźwięk jego nazwiska; wdechał kadzidła uczt, upoił się całem swojem marzonem życiem, rzucił się promienny w promienne tryumfy, wzniósł sobie posąg, wywołał wszystkie swoje iluzje aby je pożegnać w ostatniej olimpijskiej uczcie. Te czary były możliwe przez chwilę; obecnie pierzchły na zawsze. W tej ostatecznej chwili, uściskał swoje ulubione drzewo, do którego przylgnął niby do przyjaciela; następnie włożył po kamieniu w każdą kieszeń surduta i zapiął go. Umyślnie wyszedł bez kapelusza. Odnalazł głębokie miejsce, które wybrał oddawna; osunął się w wodę starając się nie robić hałasu i w istocie nie zrobił go prawie. Kiedy, około wpół do dziesiątej, pani Granson wróciła do domu, służąca nie wspomniała nic o Atanazym, ale oddała matce list; pani Granson otworzyła i przeczytała tych kilka słów:
„Mamusiu, odjechałem, nie gniewaj się na mnie!“
— Ładnie to urządził! wykrzyknęła. A bielizna! a pieniądze! Napisze do mnie, pojadę za nim. Te dzieciska zawsze chcą być mądrzejsze od rodziców.
I położyła się spokojnie spać.
Poprzedniego ranka Sarta wezbrała mocno; rybacy przewidywali ten wylew. Taki przypływ mętnych wód ściąga węgorze z ich strumieni. Otóż, jeden z rybaków założył sieci w miejscu, gdzie rzucił się biedny Atanazy
Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.