za człowieka zamożnego, du Bousquier wiódł to samo próżniacze życie co Kawaler; ten zaś, kto nie wydaje swego dochodu, będzie zawsze bogaty. Za całą służbę miał jakiegoś ciemięgę, miejscowego chłopaka, dość głupawego z natury. Du Bousquier wytresował go z czasem, nauczył go, niby orangutana, woskować podłogi, okurzać meble, szczotkować buty, czyścić ubrania, przychodzić po niego z latarnią kiedy było ciemno, z sabotami kiedy padał deszcz. Prostaczek ten zdolny był tylko do jednej przywary: był łakomy. Często, kiedy ktoś dawał uroczysty obiad, du Bousquier pozwalał mu zdjąć wełniany niebieski kubrak z kieszeniami zawsze rozepchanemi chustką do nosa, kozikiem i owocami, nakładał mu paradną liberyę i zabierał z sobą dla usługi. Wówczas Wojtuś obżerał się wraz ze służbą. Łaska ta, z której du Bousquier umiał uczynić nagrodę, zjednała mu ze strony bretońskiego parobasa bezwarunkową dyskrecyę.
— To panna Zuzia, rzekł Wojtuś na widok wchodzącej dziewczyny, to nie panienki dzień, nie mamy dziś bielizny dla pani Lardot.
— Oj ty ciemięgo, rzekła Zuzia śmiejąc się.
Dziewczyna wbiegła na schody, zostawiając Wojtusia nad miską zacierki na mleku. Du Bousquier, jeszcze w łóżku, przeżuwał swoje ambitne plany, już bowiem mógł być tylko ambitny, jak wszyscy mężczyźni którzy nadto wycisnęli pomarańczę rozkoszy. Ambicya i gra są niewyczerpane: toteż, u pełnego człowieka, namiętności płynące z mózgu zawsze przeżyją namiętności płynące z serca.
Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.