— No, dosyć głupstw, Zuziu, odparł du Bousquier, zdaje mi się że ja śnię jeszcze.
— Trzebaż więc panu jeszcze wyraźniejszej rzeczywistości? wykrzyknęła Zuzia wstając.
Du Bousquier kręcił na głowie włóczkową myckę gestem zdradzającym niezwykły zamęt w myślach.
— Ależ on wierzy, rzekła sobie w duchu Zuzia, pochlebia mu to. Mój Boże, jak łatwo nabrać tych mężczyzn!
— Słuchaj, Zuziu, cóż ja, u djaska, ci poradzę? to, doprawdy, nadzwyczajne... A ja myślałem... Oczywiście, że... ale nie, nie, to niemożliwe...
— Jakto, nie może się pan ze mną ożenić?
— Och, ani mowy! Mam zobowiązania.
— Wobec pany Armandy czy wobec panny Cormon, które obydwie odpaliły już pana? Słuchaj pan, panie du Bousquier, honor mój nie potrzebuje żandarmów aby pana zawlec do ołtarza. Nie mam kłopotu o męża, nie chcę zaś człowieka, który nie umie mnie ocenić jak należy. Kiedyś pożałuje pan może dzisiejszego zachowania, bo nic w świecie, ani złoto ani srebro, nie skłoni mnie do oddania panu pańskiego dobra, jeżeli wzdragasz się przyjąć dzisiaj.
— Ależ, Zuziu, czy jesteś pewna?...
— Och, panie! rzekła gryzetka z miną obrażonej cnoty, za kogo mnie pan bierze? Nie przypominam panu zaklęć, których mi pan nie szczędził; one to zgubiły biedną dziewczynę, której jedyną wadą jest, iż jest równie ambitna co sercowa.
Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.