Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Barbet brał do ręki książki, przepatrując z uwagą kartki i okładkę.
— Och! wszystkie w doskonałym stanie, wykrzyknął Lousteau. Podróż nie przecięta, ani Paweł de Cock, ani Ducange, ani te tam na kominku: Rozważania o symbolice; te daję ci darmo; są tak nudne, że nie chcę tego trzymać ani godziny, obawiam się niestrawności.
— Ale, rzekł Lucjan, w jaki sposób napisze pan o nich?
Barbet skierował na Lucjana zdumione spojrzenie, poczem spojrzał na Stefana, parskając śmiechem:
— Widać, że szanowny pan nie ma nieszczęścia być literatem.
— Nie, Barbet, nie. Ten pan jest poetą, wielkim poetą, który pogrąży Canalisa, Bérangera i Delavigne’a. Zajdzie daleko, chyba że się rzuci na łeb do wody, a i wówczas zajechałby do Saint-Cloud.
— Gdyby mi wolno było dać panu radę, razekł Barbet, radziłbym porzucić wiersze a wziąć się do prozy. Nie chcą już wierszy w antykwarni.
Barbet miał na sobie surducinę zapiętą na jeden guzik, z zatłuszczonym kołnierzem; wszedł w kapeluszu na głowie, na nogach miał grube buty, rozchylona kamizelka ukazywała poczciwą koszulę z grubego płótna. Twarz okrągła, rozświecona parą chciwych oczu, miała pozory dobroduszności; ale, równocześnie, w spojrzeniu był ów nieokreślony niepokój ludzi, nawykłych że ich często nagabują o pieniądze. Wydawał się gładki i łatwy, tak chytrość jego była wyścielona tuszą. Przebywszy jakiś czas praktykę jako subjekt, otworzył od dwu lat nędzną antykwarnię, skąd puszczał się między dziennikarzy, autorów i drukarzy, skupując za bezcen egzemplarze gratisowe i zarabiając w ten sposób jakieś dziesięć do dwudziestu franków dziennie. Ciułając grosz do grosza, wietrzył potrzeby każdego, myszkował za dobrą aferą, eskontował, po piętnaście lub dwadzieścia od sta, autorom przyciśniętym potrzebą weksle księgarzy, do których szedł nazajutrz kupić, za cenę zniżoną „dla płacącego gotówką“, jakichś kilka dobrych poszukiwanych