wydał wspaniały romans, rozchwytany szybko i uwieńczony najpiękniejszym sukcesem, romans którego drugie wydanie drukowało się u Dauriata. Młody człowiek, o niepospolitym i dziwacznym wyglądzie znamionującym naturę artysty, uderzył żywo Lucjana.
— To Natan[1], szepnął Lousteau prowincjonalnemu poecie.
Natan, mimo nieposkromionej dumy malującej się w jego fizjonomji, wówczas w kwiecie młodości, przystąpił do dziennikarzy z kapeluszem w dłoni i zachował się niemal uniżenie wobec Blondeta, którego znał dotąd tylko z widzenia. Blondet i Finot stali w kapeluszach na głowie.
— Panie, szczęśliwy jestem ze sposobności, jaką nastręcza mi przypadek....
— Jest tak zmięszany, że popełnił pleonazm, rzekł Felicjan do Stefana.
— ...aby panu wyrazić moją wdzięczność za piękny artykuł, który zechciałeś poświęcić mi w Debatach. Jest pan w połowie twórcą powodzenia mej książki.
— Nie, drogi panie, nie, rzekł Blondet tonem niby to dobrodusznym, a w gruncie protekcjonalnym. Ma pan talent, niech mnie czarci porwą, i rad jestem niezmiernie że pana poznaję.
— Ponieważ pański artykuł już się ukazał, nie będę wyglądał na człowieka który schlebia władzy; możemy mówić swobodnie. Czy zrobi mi pan ten zaszczyt i przyjemność, aby zjeść ze mną obiad jutro? Finot też będzie. — Lousteau, mój stary, nie odmówisz mi? dodał Natan, ściskając rękę Stefana. — Och, pan jesteś na pięknej drodze, drogi panie, rzekł do Blondeta, idziesz w ślady Dussaultów, Fievée, Geoffroi! Hoffmann mówił o panu Klaudjuszowi Vignon, swemu uczniowi, jednemu z moich przyjaciół, i powiedział, że umrze spokojnie, że Journal des Debats ma życie zapewnione. Muszą panu płacić bajecznie? — Sto franków kolumnę, rzekł Blondet. Ta cena, to nic, skoro się jest obowiązanym czytać