Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

dy, iż odmalowali mu świat w fałszywych kolorach, iż przeszkodzili mu rzucić się z piórem w dłoni w wir bitwy.
— Byłbym już Blondetem, wykrzyknął w duchu.
Lousteau, który, na wyżynach Luxemburgu, krzyczał niby ranny orzeł, który zdawał mu się tak wielki, obecnie kurczył się w oczach Lucjana do nader drobnych rozmiarów. Modny księgarz, ośrodek wszystkich tych egzystencyj, wydał mu się naprawdę ważnym człowiekiem. Poeta, ściskając swój rękopis, odczuł drżenie bardzo podobne do strachu. W sklepie, na drewnianych malowanych na marmur piedestałach, widniały biusty Byrona, Goethego i pana de Canalis, od którego Dauriat miał nadzieję uzyskać jaki tom: skoro poeta zajdzie do tego kramu, pogłaszcze go widomy dowód czci. Mimowoli, Lucjan malał we własnych oczach, odwaga jego słabła, przewidywał jaki wpływ będzie miał ów Dauriat na jego egzystencję i oczekiwał niecierpliwie jego zjawienia.
— I cóż, dzieci, rzekł krótki i gruby człowieczek o twarzy dość podobnej do rzymskiego prokonsula ale złagodzonej wyrazem dobroduszności na którą łapali się ludzie powierzchowni, oto jestem właścicielem jedynego tygodnika który był do kupienia i który ma dwa tysiące abonentów.
— Kawalarz! urząd stemplowy wykazuje siedmiuset, a i to już ładna cyfra, rzekł Blondet.
— Najświętsze słowo honoru, tysiąc dwustu. Powiedziałem dwa tysiące, dodał zniżonym głosem, na intencję papierników i drukarzy którzy tam stoją. Myślałem że masz więcej taktu, mój stary, podjął głośno.
— Bierzesz wspólników? spytał Finot.
— To zależy, rzekł Dauriat. Chcesz trzecią część własności za czterdzieści tysięcy?
— Zgoda, jeśli pan przyjmie jako współpracowników tu obecnego Emila Blondet, Klaudjusza Vignon, Scribe’a, Teodora Leclerq, Felicjana Vernou, Jay, Jouy, Lousteau...