głos w dzielnicy St.-Germain i był jedną z tysiąca przyczyn obostrzeń wprowadzonych w prasie. W godzinę potem, Blondet, Lousteau, Lucjan, wrócili do salonu, gdzie rozmawiali biesiadnicy, książę, ambasador i cztery kobiety, trzej kupcy, dyrektor teatru i Finot. Chłopiec z drukarni, strojny w sakramentalną papierową czapkę, przyszedł już nacierać o skrypt.
— Zecerzy odejdą, jeśli im nic nie przyniosę.
— Masz, daj im dziesięć franków i niech czekają, odparł Finot.
— Jeśli im dam tych dziesięć franków, proszę pana, urżną się i dobranoc z numerem.
— Zdrowy rozsądek tego pacholęcia przeraża mnie, rzekł Finot.
Właśnie w chwili gdy ambasador przepowiadał świetną przyszłość temu urwisowi, weszli trzej autorowie. Blondet przeczytał nader dowcipny artykuł przeciw Romantykom. Koncept Stefana Lousteau przyjęto uśmiechem. Aby nie wywoływać zbytniego oburzenia w dzielnicy St.-Germain, książę de Rhéthoré poradził wsunąć mimochodem jakiś komplement dla pani d’Espard.
— No, a pan, młody człowieku, przeczytaj nam co napisałeś, rzekł Finot.
Kiedy Lucjan, który drżał ze strachu, skończył, salon rozbrzmiewał od oklasków, aktorki ściskały neofitę, trzej kupcy dusili go w objęciu, du Bruel podał mu rękę i miał łzy w oczach, dyrektor wreszcie zapraszał go na obiad.
— Niema już dzieci, rzekł Blondet. Ponieważ pan de Chateaubriand zużył już epitet boskiego dziecięcia dla Wiktora Hugo, muszę powiedzieć panu poprostu, że jesteś człowiekiem z sercem, głową i stylem.
— Pan de Rubempré należy do dziennika, rzekł Finot, dziękując Stefanowi i rzucając mu przebiegłe spojrzenie handlarza żywym towarem.
Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.