Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

dał druhom dziecię niewydarzone, licho odziane, a odnajdywał rozkoszną dziewczynę w białej sukni, z różową szarfą dokoła kibici i na szyi, czarującą istotę. Noc zastała Lucjana z oczyma mokremi od łez; szlachetność ta przygniatała go; czuł wartość podobnej lekcji, podziwiał te poprawki, które szerzej mu otwierały oczy na literaturę i sztukę niż cztery lata lektury, porównań i studjów. Poprawienie źle naszkicowanego kartonu, dotknięcie mistrza na żywem dziele, zawsze mówią więcej niż teorje i obserwacje.
— Co za przyjaciele! co za serca! jakiż jestem szczęśliwy! wykrzyknął ściskając rękopis.
Pociągnięty uniesieniem właściwem poetycznym i wrażliwym naturom, pobiegł do Daniela. Wstępując na schody, czuł się mniej godny tych serc, których nic nie zdołało sprowadzić ze ścieżki honoru. Jakiś głos mówił mu, że, gdyby Daniel pokochał Koralję, nie zgodziłby się na Camusota. Znał głęboką odrazę Biesiady do dziennikarzy, a sam się już patrosze do nich liczył. Zastał przyjaciół, z wyjątkiem Meyraux który wyszedł właśnie, w rozpaczy, malującej się na wszystkich twarzach.
— Co wam jest, drodzy? rzekł Lucjan.
— Dowiedzieliśmy się przed chwilą o strasznej katastrofie; największy umysł epoki, najukochańszy przyjaciel, ten, który, przez dwa lata, był naszem światłem...
— Ludwik Lambert, rzekł Lucjan.
— Znajduje się w stanie katalepsji, która nie zostawia żadnej nadziei, rzekł Bianchon.
— Umrze z ciałem bez czucia a głową w niebie, dodał uroczyście Michał Chrestien.
— Umrze jak żył, rzekł d’Arthez.
— Miłość, wkradłszy się jak ogień w przestworza jego mózgu, zażegła w nim pożar, rzekł Leon Giraud.
— Tak, rzekł Józef Bridau, wzbiła go aż do stref, w których tracimy go z oczu.
— My-to jesteśmy godni pożałowania, rzekł Fulgencjusz Rigal.