Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale, mój drogi, mamy tego dnia iść do pani Mahoudeau, rzekła żona.
— Co ma jedno z drugiem? rzekł Vernou.
— Gdybyśmy nie poszli, czułaby się dotknięta, a zależy ci na niej, kiedy chodzi o eskont weksli księgarzy.
— Słyszysz, mój drogi, ta kobieta nie rozumie, że kolacja zaczynająca się o północy nie przeszkadza iść na wieczór który kończy się o jedenastej! I ja żyję, pracuję w tym domu! dodał.
— Ma pan tyle wyobraźni! odparł Lucjan, który tem słówkiem zrobił sobie z Felicjana śmiertelnego wroga.
— Zatem, podjął Lousteau, przychodzisz, ale to nie wszystko. Pan de Rubempré zostaje jednym z naszych, popieraj go zatem w swoim dzienniku; przedstaw go jako chwata zdolnego uprawiać wysoką literaturę, aby mógł umieścić przynajmniej dwa artykuły na miesiąc.
— Owszem, jeżeli chce przystać do nas, atakować naszych wrogów a bronić przyjaciół, z prawem wzajemności, wspomnę o nim dziś wieczór w Operze, odparł Vernou.
— Zatem do jutra, stary, rzekł Lousteau, ściskając rękę Felicjana z oznakami przyjaźni. Kiedy wychodzi twoja książka?
— Ba! rzekł ojciec rodziny, to zależy od Dauriata; ja skończyłem.
— Jesteś zadowolony?
— Tak i nie...
— Podgrzejemy sukces, rzekł Lousteau wstając i składając ukłon żonie kolegi.
To nagłe wyjście umotywowane było wrzaskami dwojga dzieci, które posprzeczały się i zaczęły okładać łyżkami, rozlewając sobie zupę na twarze.
— Widziałeś, moje dziecko, rzekł Stefan do Lucjana, kobietę, która, nie wiedząc o tem, czyni wiele spustoszeń w literaturze. Biedny Vernou nie może nam przebaczyć swojej żony. Powinnoby się go uwolnić od mej, w dobrze zrozumianym interesie publicz-