— Mój drogi, rzekł Stefan śmiejąc się, nie znasz jeszcze tajemnic redakcji. Ambigu bierze u nas dwadzieścia abonamentów, z których dostarczamy tylko dziesięć: dyrektor, kapelmistrz, reżyser, ich kochanki i trzej współwłaściciele teatru. Każdy z bulwarowych teatrzyków płaci w ten sposób dziennikowi ośmset franków. Tyleż przedstawiają loże które dają Finotowi, nie licząc abonamentu aktorów i autorów. Hycel wybija w ten sposób ośm tysięcy franków z samych bulwarów. Z małych teatrów, możesz sądzić o dużych! Rozumiesz? Musimy być bardzo pobłażliwi.
— Rozumiem, że nie mam prawa pisać tego co myślę...
— Ech! cóż ci to szkodzi, skoro i ty masz swój udział? wykrzyknął Lousteau. Zresztą, mój drogi, co masz za pretensję do tego teatru? Trzeba jakiejś przyczyny, aby zerżnąć sztukę. Rżnąć aby rżnąć, skompromitowalibyśmy pismo. Później, kiedy dziennik atakowałby z racją, nie robiłby już żadnego efektu. Czy dyrektor ci w czem uchybił?
— Nie zatrzymał mi miejsca.
— Dobrze, rzekł Lousteau. Pokażę twój artykuł dyrektorowi, powiem żem go złagodził, i lepiej na tem wyjdziesz niż gdybyś go ogłosił. Poproś go jutro o bilety, podpisze ci czterdzieści in blanco na cały miesiąc, a ja cię zaprowadzę do człowieka z którym się porozumiesz co do ulokowania ich; kupi je od ciebie z opustem pięćdziesiąt na sto od ceny przy kasie. Na biletach robi się ten sam handel co na książkach. Zobaczysz innego Barbeta, szefa klaki, mieszka niedaleko stąd, mamy czas, chodź.
— Ale, mój drogi, Finot uprawia haniebne rzemiosło, ściągając na niwie myśli takie dwuznaczne podatki. Wcześniej czy później...
— Ech! czy ty spadłeś z księżyca? wykrzyknął Lousteau. Za kogo ty bierzesz Finota? Pod jego fałszywą dobrodusznością, pod tą miną Turcareta[1], pod powłoką ignorancji i głupoty, siedzi
- ↑ Bohater sztuki Lesage’a o finansistach.