— Twoi przyjaciele z ulicy des Quatre-Vents byli smutni jak skazańcy, rzekła Koralja do kochanka.
— Jak sędziowie, odparł poeta.
— Oho! sędziowie są zabawniejsi, to numery! odparła Koralja.
Miesiąc spłynął Lucjanowi wśród kolacyj, obiadów, śniadań, wieczorów; nieprzeparty prąd wciągnął go w wir łatwych prac i uciech. Przestał rachować. Potęga rachunku pośród komplikacyj życia to znamię woli, której poeci, ludzie słabi lub powierzchowni nie potrafią nigdy wykrzesać. Jak większość dziennikarzy, Lucjan żył z dnia na dzień, wydając w miarę jak zarabiał, nie myśląc o stałych ciężarach paryskiego życia, tak miażdżących dla cyganów. Strój jego i wzięcie rywalizowały z najsłynniejszymi dandysami. Koralja lubiła, jak wszyscy fanatycy, stroić swoje bożyszcze; rujnowała się aby dać ukochanemu poecie ów wytworny rynsztunek elegantów, którego tak pożądał podczas pierwszej przechadzki w Tuillerjach. Miał cudowne laski, zachwycającą lornetkę, djamentowe spinki, pierścionki do rannych krawatów, olśniewające kamizelki wszystkich odcieni. Niebawem, zyskał reputację dandysa. W dniu, w którym udał się na zaproszenie niemieckiego dyplomaty, metamorfoza jego wzbudziła tajoną zazdrość młodych ludzi którzy dotąd dzierżyli berło w królestwie fashionu, jak de Marsay, Vandenesse, Ajuda-Pinto, Maksym de Trailles, Rastignac, książę de Maufrigneuse, Beaudenord, Manerville etc. Światowcy zazdrośni są między sobą niegorzej kobiet. Hrabina de Montcornet i margrabina d’Espard, na których cześć był ów obiad, wzięły Lucjana między siebie i zasypały go uprzejmościami.
— Czemu przestał pan pokazywać się w świecie? spytała margrabina. Miał pan wszystkie warunki aby go rozrywano, fetowano... Muszę się wykłócić! należała mi się od pana wizyta i dotąd czekam na nią. Kiedyś, widziałam pana w Operze, nie raczyłeś odwiedzić mnie, ani nawet się ukłonić...
Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.