niż angulemskie kwoczki! Był to cały przepych kolorów, błyszczący w ornitologicznych rodzinach Indyj lub Ameryki, w porównaniu z szaremi barwami ptaków Europy. Lucjan spędził w Tuillerjach dwie okrutne godziny: poddał się sam strasznemu egzaminowi i wydał wyrok. Przedewszystkiem, nie zobaczył wśród elegantów ani jednego fraka. Jeżeli zdarzył się ktoś we fraku, to chyba jakiś staruszek bez pretensji, biedaczyna, drobny rentjer z przedmieścia, woźny... Zorjentowawszy się że istnieje osobny strój ranny i wieczorowy, poeta, obdarzony wrażliwością i przenikliwem spojrzeniem, ocenił szpetotę swoich sukien, rażące śmiesznością niedostatki swego ubrania, o niemodnym kroju, niegustownej niebieskiej barwie, szkaradnym rysunku kołnierza którego znoszone klapy zwieszały się smutnie; guziki były zrudziałe, szwy rysowały się szpetnemi białemi linjami. Dalej, kamizelka była zbyt krótka, i miała w sobie coś tak pociesznie prowincjonalnego, że, aby ją ukryć, Lucjan zapiął się mimowoli na wszystkie guziki. Wreszcie, spostrzegł, iż nankinowe pantalony nosi jedynie pospólstwo; ludzie wykwintni noszą kolorowe, lub lśniące nieskazitelną białością. Przytem, wszyscy mieli spodnie ze strzemiączkami, jego zaś portczęta schodziły się bardzo niedoskonale z obcasami, do których skurczone brzegi materji objawiały gwałtowną antypatję. Lucjan miał białą krawatkę o rogach haftowanych przez siostrę, która, widząc podobne u pana du Hautoy, u pana de Chandour, skwapliwie postarała się o takie same dla brata. Nietylko nikt, z wyjątkiem ludzi podeszłych, jakichś starych giełdziarzy, zasuszonych urzędników, nie nosił krawatki białej rano, ale jeszcze biedny Lucjan ujrzał, po drugiej stronie barjery, na ulicy Rivoli, chłopca ze sklepu z koszykiem na głowie, na którego szyi elegant z Angoulême dostrzegł końce krawata wyhaftowane ręką jakiejś ubóstwianej gryzetki. Widok ten był dla Lucjana niby cios w piersi, w ten jeszcze niedokładnie określony organ gdzie się mieści nasza wrażliwość, i gdzie, od czasu jak istnieją uczucia, ludzie kładą rękę, tak w nadmiernej radości jak i bólu. Nie pomawiajcie tych szczegółów o dzie-
Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.