pelusz, w najlepszym guście, nie tracił nawet przy kapeluszu pani d’Espard, która dawała ton modzie. Jest pewien nieokreślony sposób noszenia kapelusza: włóżcie kapelusz nieco w tył, wyraz twarzy będzie bezczelny; zanadto naprzód, ponury; na bok, mina zawadjacka; kobiety dystyngowane kładą kapelusz jak chcą i zawsze wyglądają dobrze. Pani de Bargeton odrazu rozwiązała ten szczególny problem. Ładny pasek uwydatniał smukłą kibić. Przejęła ruchy i zachowanie kuzynki; siedząc podobnie jak ona, igrała wytwornym łańcuszkiem, pokazując, niby bez zamiaru, ładną rękę w zgrabnej rękawiczce. Słowem, upodobniła się do pani d’Espard, nie naśladując jej niewolniczo; okazała się godną krewniaczką margrabiny, która widocznie była dumna z uczenicy. Przechodnie spoglądali na świetny powóz o herbach d’Espard i Blamont-Chauvry, których godła zespolone były na tarczy. Lucjan patrzył ze zdumieniem ile osób kłaniało się obu paniom; nie domyślał się, że cały ten Paryż, który mieści się w dwudziestu salonach, wiedział już o ich pokrewieństwie. Młodzi jeźdźcy, między którymi Lucjan zauważył de Marsaya i Rastignaca, przyłączyli się do pojazdu, aby przeprowadzić panie do lasku. Łatwo było Lucjanowi poznać, po ruchach obu fircyków, iż komplementowali panią de Bargeton za jej metamorfozę. Pani d’Espard promieniowała wdziękiem i zdrowiem: zatem, niedomaganie było pozorem aby nie przyjąć Lucjana! Poeta, wściekły, zbliżył się wolnym krokiem do pojazdu, i, kiedy osądził iż mogą go spostrzec, ukłonił się. Pani de Bargeton udała że nie widzi, margrabina spojrzała przez szkiełka i nie oddała ukłonu. Ostracyzm arystokracji paryskiej inny był niż dąsy potentatów z Angoulême; siląc się zranić Lucjana, tamci szlachetkowie uznawali jego potęgę i uważali go za człowieka; gdy dla pani d’Espard nawet nie istniał. To nie był wyrok, to było przejście nad nim do porządku. Śmiertelne zimno przeniknęło biednego poetę, kiedy de Marsay zwrócił nań swoje szkiełka; lew paryski upuścił lornetkę tak szczególnym ruchem, iż zdało się Lucjanowi że to spada nóż gilotyny. Powóz minął. Wściekłość, pragnienie zemsty, wstrząsnęły
Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.