niejszych bataljonów[1]. Zachowawszy jeszcze przezorność mieszkańców prowincji, Lucjan nie chciał czekać chwili, gdy mu zostanie tylko kilka talarów: postanowił zmierzyć się z księgarzami.
W chłodny wrześniowy poranek, z dwoma rękopisami pod pachą, puścił się ulicą la Harpe, dotarł do wybrzeża, przeszedł kilkadziesiąt kroków spoglądając kolejno na Sekwanę i na sklepy księgarzy, jak gdyby dobry genjusz radził mu się rzucić raczej w wodę niż w literaturę. Po okresie piekących wahań, po bacznym przeglądzie więcej lub mniej łagodnych, wesołych, życzliwych, chmurnych lub smutnych twarzy widzianych przez szyby lub na progu, zauważył dom, przed którym chłopcy sklepowi w pośpiechu pakowali książki. Widocznie przygotowywano je do ekspedycji, mury bowiem pokryte były afiszami:
Samotnik, przez wicehrabiego d’Arlincourt, wydanie 3-cie.
Leonidas, przez Wiktora Ducange, 5 tomów in 12°, na wytwornym papierze. Cena 12 fr.
Wnioski moralne, przez Kératry.
— Szczęśliwcy! wykrzyknął Lucjan.
Afisz, nowa i oryginalna kreacja słynnego Ladvocata, kwitnął wówczas pierwszy raz na murach. Niebawem naśladowcy tego nowego sposobu ogłaszania się, będącego źródłem jednego z dochodów publicznych, zaleli cały Paryż. Wreszcie, z sercem wezbranem krwią i niepokojem, Lucjan, niegdyś tak wielki w Angoulême a tak mały w Paryżu, przesunął się pod domami i zebrał odwagę aby wejść do sklepu zapchanego pomocnikami, klientami, księgarzami... „I może autorami!“ pomyślał Lucjan.
- ↑ Znane powiedzenie Napoleona o Bogu, że jest zawsze po stronie silniejszych bataljonów. (Przyp. tłóm.).