sili na czole, jak d’Arthez, piętno genjuszu. Wreszcie, po tajemnej opozycji zwalczanej bez jego wiedzy przez Daniela, uznano wreszcie Lucjana godnym zająć miejsce w biesiadzie tych wielkich umysłów. Lucjan mógł wówczas poznać bliżej tych ludzi, spojonych najżywszemi węzłami sympatji i powagą intelektu. Schodzili się prawie co wieczór u d’Artheza. Wszyscy przeczuwali w nim wielkiego pisarza: patrzyli nań jak na swego wodza, od chwili gdy stracili jeden z największych umysłów tej doby, mistycznego genjusza, dotychczasowego swego naczelnika, który, dla przyczyn zbytecznych do wyjaśniania tutaj, wrócił na prowincję i o którym Lucjan nieraz słyszał pod mianem Ludwika[1]. Łatwo zrozumieć, ile ci ludzie musieli budzić ciekawości i zainteresowania w poecie, wedle miary tych, którzy później doszli, jak d’Arthez, pełni swej sławy; wielu bowiem z nich padło w drodze.
Z tych którzy żyją jeszcze, był Horacy Bianchon[2] wówczas medyk w szpitalu Bożego Ciała, później jeden ze świeczników szkoły paryskiej, zbyt znany obecnie aby było trzeba malować jego postać lub tłumaczyć charakter i umysł. Następnie, Leon Giraud, ów wielki filozof, śmiały teoretyk, który przetrząsa wszystkie systemy, sądzi je, streszcza, formułuje, i wlecze do stóp swego bożyszcza, LUDZKOŚCI: zawsze wielki, nawet w swych błędach, uszlachetnionych dobrą wiarą. Ten nieustraszony pracownik, ten sumienny uczony, stał się wodzem moralnej i politycznej szkoły, o której wartości czas jedynie wyda wyrok. Jeżeli przekonania skierowały losy Leona w regjony obce jego towarzyszom, zawsze mimo to, pozostał ich wiernym przyjacielem. Sztukę reprezentował Józef Bridau[3], jeden z najlepszych malarzy młodej szkoły. Gdyby nie tajemne nieszczęścia na które skazuje go zbyt wrażliwa natura, Józef, który nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa,
- ↑ Ludwik Lambert.
- ↑ Ojciec Goriot, Muza z Zaścianka, etc.
- ↑ Kawalerskie gospodarstwo, Pierwsze kroki, etc.